3 kwietnia odbyła się Gala Superbohaterki Roku 2017. Wśród nominowanych znalazła się kobieta, którą miałyśmy okazję poznać – Agata Komorowska, matka, blogerka, pisarka. Głośno zrobiło się o niej dzięki listowi, który napisała do polityków i duchownych. List ten poruszył całą Polskę przy okazji dyskusji o zaostrzeniu prawa aborcyjnego.
List, który napisałaś mógł wydawać się dość kontrowersyjny ale przy tym mądrze i rozsądnie napisany. Z jakim oddźwiękiem się spotkałaś? Ludzie zrozumieli Twój punkt widzenia?
Byłam mile zaskoczona, bo biorąc pod uwagę temperaturę nastrojów obu stron barykady aborcyjnej, hejtu pod moim wpisem na blogu nie było aż tak dużo. Być może dlatego, że ja nikogo w tym liście nie hejtowałam, nikogo nie winiłam, z nikogo nie szydziłam, nikogo nie obrzucałam błotem, nikogo nie obrażałam. To był pokojowy list, pełen szacunku, ale był on również wołaniem o szacunek dla dzieci, które nie mają nic do powiedzenia. Bo cała ta wojna aborcyjna to nie tylko życie kobiet, ale przede wszystkim życie dzieci. Te które się urodzą niechciane, chore i niekochane, bo urodzić się musiały. A przecież każde dziecko ma prawo do miłości. Niestety tego żadna ustawa nie zagwarantuje. Miłości nakazać się nie da.
W dniu, w którym ukazał się wywiad w WO leciałam z dziećmi do Ljubliany. Widziałam, że większość pasażerów zaczyna na nas dziwnie patrzeć. Oczywiście każdy miał Gazetę Wyborczą, a w niej my na okładce Wysokich Obcasów. Kiedy wysiadaliśmy parę kobiet podeszło do mnie i podziękowało. To było bardzo miłe i budujące. Takie realne i autentyczne. Takie “lajki” na żywo są bardzo przyjemne:)
Co czułaś gdy dowiedziałaś się o nominacji do Superbohaterki 2016?
Byłam zaskoczona i zaszczycona. Szczególnie kiedy zobaczyłam inne nominowane. Wybitne, dzielne, zasłużone kobiety i wśród nich ja…
Czy czujesz się superbohaterką?
Wszystkie jesteśmy Superbohaterkami. Wszystkie wstajemy po nocach do naszych dzieci, albo o świcie do pracy, wszystkie mamy swoje marzenia, które pragniemy spełnić, wszystkie kochamy i chcemy być kochane, doceniane i szanowane. Szczególnie podziwiam te kobiety, które muszą walczyć o to by być sobą i pozostać wierne swoim ideałom i wartościom. Czasem największym bohaterstwem jest bycie sobą.
Niedawno wydałaś książkę “Anioły mówią szeptem” – listy do swoich dzieci, niezwykle wzruszające i łapiące za serce teksty. Jak Twoje dzieci na nią zareagowały?
Były bardzo dumne i podekscytowane. Ada uwielbia opowieść o niej. Czasem prosi by przed snem raz jeszcze jej tę historię przeczytać i wtedy po raz kolejny widzę łzy w jej oczach. U Ady w przedszkolu rodzice przychodzą poczytać książki. Kiedy ja miałam przyjść spytałam Adę którą książkę mam przeczytać. Wybrała właśnie tę. Przeczytałam całej grupie historię Ady. Wszystkie buziaki szeroko otwarte, a Ada puszyła się jak paw. Myślę, że taka opowieść to naprawdę dobry sposób na oswojenie dzieci w przedszkolu, czy szkole nie tylko z adopcją, ale też z niepełnosprawnością. Bo przecież jest tam też historia Krystiana, mojego syna z zespołem Downa. Krystian przez pierwszy tydzień po ukazaniu się książki chodził z nią spać. Miała dla niego jakieś szczególne znaczenie:)
Co jest największym wyzwaniem w samotnym wychowywaniu czwórki dzieci, w tym dwóch nastolatków oraz dziecka z zespołem Downa?
Czas, a raczej jego permanentny brak. Czasem mi się myli kto ma kiedy wycieczkę, albo budzę się o świcie i przypomina mi się, że na dzisiaj trzeba przynieść jajka na pisanki. I tak w kółko coś. Muszę być wiecznie czujna i wrażliwa na potrzeby każdego z dzieci. Chwila nieuwagi i któreś może zboczyć z kursu. To szczególnie niebezpieczne przy nastolatkach. Przy młodszych potrzebna jest duża wrażliwość na stany emocjonalne. Jakieś smutki, rozterki. Niczego nie można ignorować, bo dla tych maluszków ich małe problemy są równie ważne jak dla nas nasze tragedie. Czasem czuję, że jestem chodzącym radarem z czterema antenkami, po jednej na każde dziecko:)
Co Ci daje siłę w codziennych zmaganiach?
Różnie. Czasem słońce za oknem, czasem dzieci, czasem blog i to wszystko co się wokół niego dzieje. Ostatnio zastanawiałam się, czy ja bym była szczęśliwa mieszkając w środku puszczy. Cisza, spokój, ćwierkające ptaszki i wolno płynący czas. Ja mam na to za dużo energii. Z całą pewnością bym się po tej puszczy przeleciała, a potem zaczęła znosić do mojego szałasu ptaszki z połamanymi skrzydełkami i bezzębne liski, kulejące żółwie i jaszczurki bez ogonów. I pewnie bym prowadziła bloga na temat tych jaszczurek i ptaszków:)
Tyle robisz dla innych, ale co robisz dla siebie? Jaki jest Twój sposób na relaks?
Najbardziej lubię usiąść na moim balkonie, wtopić się w fotel, otulić kocem i chłonąć promienie słoneczne. Chyba jestem strasznie nudna, bo niewiele mi do szczęścia potrzeba:) Jak mi coś na sercu leży, to o tym piszę. Jak jestem smutna, jem bezę, a jak jest to beza na Nowym Świecie, w kawiarni na słońcu, to moje szczęście sięga zenitu. Kocham Rzym, włoskie jedzenie, roześmianych i głośnych Włochów i ten przecudowny, melodyjny język włoski. Raz do roku staram się tam ładować baterie:)
Zapraszamy na bloga Agaty.